Idąc na „Doomsday” Neila Marshalla wiedziałem tylko jedno – że jest to film postapokaliptyczny. Nic więcej. Ponieważ ostatnio wkręciłem się w temat zombie (m.in. za sprawą książki „Zombie Survival”) liczyłem na to, że będzie to film właśnie o żywych trupach. Nie udało się. Na szczęście ten zawód nie przeszkodził mi dobrze spędzić czasu.
Fabuła „Doomsday” jest banalna. W roku 2008. Szkocję zaatakował śmiertelny wirus – „kosiarz”, rząd Wielkiej Brytanii podejmuje decyzję o całkowitym zamknięciu tej części Królestwa. Cała Szkocja otoczona zostaje murem, a ludzie pozostawieni są na pastwę wirusa i społecznego nieporządku. Po 25 latach okazuje się, że wirus znów zaatakował Anglię, a zdjęcia satelitarne wykazały, że w zapomnianej Szkocji są ludzie. Zakładając, że są oni odporni na działanie wirusa, rząd postanawia wysłać za mur ekspedycję, która ma znaleźć lek. Ekspedycją dowodzi piękna Eden (Rhona Mitra). Ot, i cały zamysł. Czy im się uda? Co napotkają na swojej drodze? Czy rząd wyjawia wszystkie swoje intencje?
Jedno trzeba powiedzieć – „Doomsday” to typowo popcornowa rozrywka. Nie ubawiłem się tak od czasu obejrzenia „John Rambo” i „Shoot ’em up„. Jednym z powodów tego ubawienia jest pomieszanie niesamowitej ilości motywów. Z jednej strony znajdujemy się nagle w madmaxowym świecie o bravehartowo-plemiennej stylistyce, gdzie ludzie zamienili się w barbarzyńców z toporami, którzy równie dobrze – patrząc po wyglądzie, mogliby zasilić szeregi Prodigy. Z drugiej – po paru fajnych, rozrywkowych scenach akcji, towarzyszymy naszym bohaterom w wędrówce na modłę „Władcy Pierścieni”. Serio – w pewnym momencie nawet pojawiają się Nazgule. Później jest jeszcze lepiej, z „Mad Maxa” robi się średniowiecze, mamy rycerzy, zamek, pojedynki na miecze i kiścienie, totalny tygiel. Jest rok 2032. – przypominam. Oczywiście są wybuchy i pościgi, nawet Bentley skaczący przez autobus (jak w trailerze).
Kolejnym powodem są po prostu komediowe gagi, których jest niemało. A to ktoś kogoś w ryj strzeli, a to komuś odpadnie przyszyta głowa, takie tam. Do tego trzeba dodać dość udany soundtrack i wspomnianą już Rhonę Mitrę, którą do tej pory kojarzyłem tylko z „Nip/Tuck”, i mamy całkiem udany, luźny film. Pewnie – jest trochę głupkowaty, realizm nie jest zachowany oraz mamy wiele nieścisłości, ale czego się spodziewać po filmie akcji? Jeszcze do tego thrillerze sci-fi. Film to zlepek motywów znanych z „Jestem Legendą” czy „28 dni później”, ale broni się humorem i bezpretensjonalnością. W konwencji mało ambitnej rozrywki „Doomsday” sprawdza się świetnie. Nie jest to film, który poleciłbym każdemu, trzeba jednak trochę lubić postapokaliptyczne klimaty i mieć nastrój na niską rozrywkę. Dlatego do kina nań nie gonię, ale zachęcam, bo w porównaniu z inną premierą z zeszłego tygodnia, którą widziałem („Nieodebrane połączenie” – przeróbka japońskiego), ten film daje przynajmniej jakiegoś kopa.
Linki:
Jeden z zabawnych pościgów z „Doomsday”
Rhona Mitra w „Ali G in da house” – scena bankietowa wymiata
Niestety się nie zgodzę ;) Daaawno się tak nie wynudziłem na filmie :/ Ogólnie przypomina fabułą i wykonaniem kiepski film klasy B. Dziwne że to w kinach puścili a nie na Polsacie ;)
Fabuła bardzo przypomona „Ucieczkę z Nowego Jorku” z Kurtem Russellem z 1981
przypomina eh
Ada, nie mówiłaś, że się wybierasz na to.
Bo ten film to zlepek i ‚ucieczki…’, i Aliens, i Mad Maxów, i co ino. A że klasy B? To jest po prostu profesjonalnie zrobiona zabawa konwencją klasy B. Coś jak Deathproof (zresztą pościg u niego się przy tym chowa.
Jeżeli pościg z Deathproofa wymięka przy Doomsdayu, to ja to muszę jednak obejrzeć.
@Ada – no, odniesienie do „Ucieczki..” jest tak oczywiste już ze względu na osobę Eden podobną poniekąd do Snake Plisskena, wiesz dlaczego :).
@Tomek – gusta, cóż zrobić. A to, że konwencja filmu klasy B – pewnie, ale właśnie dzięki temu na filmie się fajnie bawi.
nie byłam na filmie tylko czytałam o nim i od razu mi sie skojarzyło
@lukaszb – No mnie jakoś nie bawił ;) Wymagań specjalnych nie mam ale jednak średnio im to wyszło. Może gdyby akcja się szybciej rozwijała a tak trochę nudnawo wyszło.
że co? akcji za mało??? początek owszem – długawy ale nie nudny, a potem to już nie ma nawet przerw na oddech. cały widziałeś?
Łukaszku – upraszczasz, analogii jest więcej. Muzyka momentami pod Carpentera, jeden typo z teamu nazywa się Carpenter, wspomniany motyw, czy szkielet fabuły – zesłanie do enklawy, gdzie jest do wykonania misja, w środku dzicz, jak dadzą dupy to mogą nie wracać. Sama Eden bliższa jest natomiast do major Kusanagi z GITSa, niż do Snejka.
Nie upraszczam, raczej chodziło mi o komediową stronę tego, że Eden nie ma oka ;).
Mniej więcej godzinę temu skończyło się „Od zmierzchu do świtu” na TVP1. Fajnie jest sobie przypomnieć od czasu do czasu. Ala’ B jak nic ;). No kurde, Santanico Pandemonium to jest to! Vampires. No Interviews.
I ulubiony brzydki mexykaniec całego świata jako barman :]
amerykanie pieją z zachwytu nad tym filmem. ale oni są głupi.
kiedy zekranizują fallouta kurde w końcu ?
ostatnio amerykanie pieja z zachwytu nad wszystkim co sie nie dzieje w usa ;)
titos – nie widzę związku. ma się ten film nam nie podobać, bo amerykanie potrafili się poznać na dobrym kinie rozrywkowym?
wejdz na youtuba. przejrzyj.i powiedz że ten film jest dobry. lol.
Titos, ale o co Ci chodzi?
titos – byłem w kinie. widziałem. nie obrażę się na kontynuację albo prequel, do tego co widziałem na pewno wrócę. Jak rozumiem oceniasz film po trailerze, tak?
Rhona Mitra to jest znana głównie z tego, że robiła za Larę Croft ponad 10 lat temu…